(relacja Jolanty Chrustowicz)
Być wśród ludzi z 62 krajów, którzy potrafią swobodnie rozmawiać wieloma językami i ciągle uczą się nowych… Bez wątpienia to niesamowite przeżycie i wyzwanie. Ale Polyglot Gathering to także wydarzenie dla pasjonatów, tworzone przez pasjonatów – wolontariuszy zakochanych w językach i myślących podobnie.
Początki sięgają 2014 roku, kiedy to trójka przyjaciół i entuzjastów językowych (Judith Meyer, Chuck Smith i Martin Sawitzki) wpadła na pomysł imprezy tworzonej przez poliglotów dla poliglotów. Od 2017 głównym organizatorem kilkudniowego zlotu jest E@I (Edukado@Interreto) – słowacka młodzieżowa organizacja non-profit wspierająca współpracę i komunikację w zakresie edukacji międzykulturowej, realizująca projekty edukacyjne z wykorzystaniem języków i technologii internetowych. E@I skupia ochotników także z Europy, ale jej główną postacią jest Peter Baláž – człowiek orkiestra. Oficjalnym językiem E@I jest… esperanto! Kolejny więc dowód na to, że esperantyści promujący język Zamenhofa mają tak naprawdę duszę multilingwistów; proponują światu esperanto, ale kochają wszystkie języki. I często są poliglotami! Nawiasem mówiąc, Białostocka Kawiarnia Językowa, która już od lat zaprasza do siebie wszystkich, którzy chcą ćwiczyć języki obce, odbywa się przecież także z inicjatywy esperantystów.
Bardzo lubię uczyć się języków. Od pierwszej wizyty w białostockiej kawiarni przed kilku laty, pojawiam się na spotkaniach zawsze, zmieniam stoliki i… próbuję swoich sił. Z jakichś powodów to zawsze wprawia mnie w dobry nastrój. Jednak, na Polyglot Gathering wybierałam się trochę z duszą na ramieniu.
Po raz pierwszy impreza miała miejsce w Polsce. W dniach od 1 do 6 czerwca w Teresinie pod Warszawą odbyło się podobno najlepsze wydanie z cyklu Polyglot Gathering – to opinia tych, którzy mieli porównanie z uczestnictwa w latach ubiegłych. Może to także pandemia, która uniemożliwiła organizację wydarzenia w poprzednich dwóch latach, spowodowała, że tym razem zjazd poliglotów z całego świata okazał się taki szczególny. Niestety, wybuchła wojna w Ukrainie, więc przez chwilę znowu stanęło wszystko pod znakiem zapytania. A jednak… Tegoroczna impreza odbywała się pod hasłem „Języki dla pokoju” i było to idealne hasło na tu i teraz, realizowane przepięknie przez samych uczestników spotkania.
Działo się mnóstwo: warsztaty językowe i warsztaty taneczne (a może uczyć się hiszpańskiego tańcząc bachatę lub salsę?), wspólne posiłki, koncerty, pokazy talentów, festiwal kulinarny, wymiany książek, gry, polyglot quizy, ale także dyskoteki i występy karaoke prezentujące międzynarodowe utwory, zamiast jak zwykle anglojęzyczne kawałki. Była zresztą Non-English Zone – strefa, w której nie wypadało mówić po angielsku, chociaż oczywiście to najpopularniejszy język, znany wszystkim poliglotom. Wśród tych różnorodnych językowych wydarzeń (odbywających się często równolegle, więc czasem wybór nie był łatwy) esperanto również miało się bardzo dobrze. Nie mogło być inaczej skoro organizatorzy to także esperantyści, a głównym sponsor – Universala Esperanto-Asocio. Identyfikatory zawieszone na naszych szyjach, były informacją dla siebie nawzajem jakimi językami i na jakim poziomie mówimy. Flaga esperanto była m.in. na moim, ale także całkiem często na identyfikatorach innych. To oczywiście nas zbliżało, ale także budziło zaciekawienie niewtajemniczonych, przez co stoisko wystawiennicze wolontariuszy z Rotterdamu reprezentujących Światową Esperancką Organizację Młodzieżową TEJO, cieszyło się dużą popularnością. Polyglot Gathering Team w pożegnalnym mailu do nas wszystkich „tłumaczył” się trochę z tej swojej fascynacji esperantem, wyrażając m.in. opinię, że język esperanto jest sprzymierzeńcem wielojęzyczności w praktyce, i dodając: „My E@I mocno wierzymy w demokrację językową. Jesteśmy przekonani, że stworzony i politycznie neutralny język, łatwy do opanowania (2-3 tygodnie dla poliglotów, 2-3 miesiące dla mugoli na poziomie intermediate) jest lepszym rozwiązaniem, niż używanie jednego dominującego języka”.
A na jaki poziom potrafi wspiąć się poliglota po 50 dniach nauki polskiego lub ukraińskiego? Jeszcze przed imprezą zgłosiło się kilku śmiałków, którzy w finale prezentowali swoje rzeczywiście całkiem już spore umiejętności.
Atrakcyjny program zgromadzenia to bardzo ważna rzecz, ale nie to jest najważniejsze dla tych wszystkich ludzi, którzy docierają na Polyglot Gathering czasem z bardzo dalekich zakątków świata. Najważniejsze dla uczestników okazują się spotkania z ludźmi! Niekończące się rozmowy (w dowolnych językach), wspólne wylegiwanie się na trawie, gry na gitarach, całe godziny spędzane z nowo poznanymi amatorami języków i… piwa przy barze, akrobacje sportowe, wygłupy, wspólne mieszkanie w kilkuosobowych pokojach (ci, którzy dopłacili do jedynek, twierdzili, że to nie był dobry pomysł). Nawet nocne powroty do hotelu (nie bylibyśmy w stanie pomieścić się w jednym), pomimo pewnej odległości okazywały się w te ciepłe noce pełne uroku. Tylko jak tu powiedzieć „Dość!”, kiedy tyle dzieje się wokół? No cóż, po prostu w pewnym momencie trzeba wstać i wyjść, bo inaczej to jak „never ending story…”. Tym trafnym określeniem sytuacji rozbawił nas podczas jednego z takich późnych spacerów japoński wielbiciel starego przeboju. Ale bez względu na to gdzie w końcu przychodziło nam (choć na chwilę) przyłożyć pełne wrażeń głowy do poduszki, czuliśmy się jedną wielką wspólnotą. Wspólnotą ludzi ciekawych siebie nawzajem, wielkim tyglem kulturowym proponującym wizję harmonijnego świata, w którym ludzie komunikują się łatwo i skutecznie bez żadnych ograniczeń.
To taka bajka? Jeszcze jedna utopijna idea? Myślę, że znajomość języków przyczynia się do jej urzeczywistnienia. Otwiera umysł, poszerza horyzonty, rozwija kreatywność, zwiększa zrozumienie i tolerancję. To nie tylko naukowe spostrzeżenia, ale także moje własne po Polyglot Gathering Teresin 2022. Mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi…
P.S.
Na załączonym do tekstu oficjalnym zdjęciu autorstwa Alberta Wierzbickiego – uczestnicy wydarzenia w dużej grupie. Niestety, niektórzy zaspali, albo… zasiedzieli się w barze