Przemówienie na pierwszym Światowym Kongresie Esperantystów

Wygłoszone na otwarciu Kongresu 6 września 1909 r. w Barcelonie.

Szanowne panie i panowie! — Pozdrawiam was, drodzy współideowcy, bracia i siostry z wielkiej, światowej rodziny ludzkiej, którzy przybyliście z krajów bliskich i dalekich, z najróżniejszych państw świata, aby po bratersku uścisnąć sobie wzajemnie dłonie w imię wielkiej idei, która nas wszystkich łączy. Pozdrawiam również ciebie, chwalebny kraju Francjo, i piękne miasto Boulogne-sur-Mer, które życzliwie ofiarowało gościnę naszemu kongresowi. Wyrażam także serdeczne podziękowania tym osobom i instytucjom w Paryżu, które podczas mojego przejazdu przez to chwalebne miasto wyraziły pod moim adresem przychylność dla sprawy esperanckiej, to jest panu ministrowi oświecenia publicznego, radzie miasta Paryża, francuskiej Lidze Nauczania i wielu różnym wybitnym naukowcom.

Święty jest dla nas dzisiejszy dzień. Skromne jest nasze zgromadzenie; świat zewnętrzny niewiele wie o nim, a słowa, które na nim padają, nie popłyną przez telegraf do wszystkich miast i miasteczek świata; nie zjechały się głowy państw ani ministrowie, aby zmieniać polityczną mapę świata, nie błyszczą wytworne szaty i ogrom imponujących orderów na naszej sali, nie huczą armaty wokół skromnego budynku, w którym się znajdujemy; lecz przez powietrze naszej sali lecą tajemnicze dźwięki, niesłyszalne dla ucha, ale odczuwalne dla każdej wrażliwej duszy: to dźwięk czegoś wielkiego, co się dziś rodzi. Poprzez powietrze lecą tajemnicze duchy; nie widzą ich oczy, ale czuje je dusza; to obrazy przyszłych czasów, czasów zupełnie nowych. Duchy polecą w świat, ucieleśnią się, staną się potężne, a nasi synowie i wnukowie będą je widzieć, odczuwać i napawać się nimi.

W odległej starożytności, która już dawno zatarła się w pamięci ludzkości i po której żadna historia nie pozostawiła nam nawet najmniejszego dokumentu, rodzina ludzka rozdzieliła się, a jej członkowie przestali rozumieć się nawzajem. Bracia stworzeni według jednego wzoru, bracia, którzy mieli jednakowe ciała, jednakowe dusze, jednakowe zdolności, jednakowe ideały, jednego Boga w swoich sercach, bracia, którzy powinni byli pomagać sobie nawzajem dla szczęścia i chwały swej rodziny — ci bracia stali się sobie obcy, podzielili się niby na zawsze na wrogie grupy, a pomiędzy nimi rozpoczęła się wieczna wojna. W ciągu wielu tysiącleci, przez cały czas, który pamięta historia ludzkości, ci bracia jedynie wiecznie walczyli pomiędzy sobą, a jakiekolwiek zrozumienie było pomiędzy nimi absolutnie niemożliwe. Prorocy i poeci marzyli o jakimś odległym, mglistym czasie, w którym ludzie znów zaczną rozumieć jeden drugiego i ponownie połączą się w jedną rodzinę: lecz było to jedynie marzenie. Mówiono o tym jak o jakiejś słodkiej fantazji, lecz nikt nie brał tego poważnie, nikt w to nie wierzył.

I dziś po raz pierwszy marzenie tysiącleci zaczyna się urzeczywistniać. Do małego miasta na francuskim wybrzeżu zjechali ludzie z najróżniejszych krajów i narodów, i spotykają się oni nawzajem nie niemo i głucho, lecz rozumieją jeden drugiego, mówią do siebie jak bracia, jak członkowie jednego narodu. Często spotykają się ludzie różnych narodowości i rozumieją się wzajemnie; lecz jak ogromna jest różnica pomiędzy ich wzajemnym zrozumieniem a naszym! Tam rozumie się jedynie mała część zebranych, która miała możliwość poświęcenia ogromnego czasu i ogromnych pieniędzy, aby nauczyć się języków obcych, — wszyscy pozostali uczestniczą w zgromadzeniu jedynie swoim ciałem, nie głową: ale na naszym zgromadzeniu rozumieją się wzajemnie wszyscy uczestnicy, rozumie nas z łatwością każdy, kto tylko pragnie nas zrozumieć, i ani bieda, ani brak czasu nie zamykają mu uszu na nasze mowy. Tam wzajemne zrozumienie jest osiągalne na drodze nienaturalnej, obraźliwej i niesprawiedliwej, gdyż członek jednego narodu upokarza się tam przed członkiem innego narodu, mówi w jego języku, kompromitując swój własny, bełkocze, rumieni się i czuje zakłopotanie przed swoim rozmówcą, podczas gdy ten drugi czuje się silnym i dumnym; na naszym spotkaniu nie istnieją narody silne i słabe, uprzywilejowane i przywilejów pozbawione, nikt się nie kaja, nikt się nie krępuje; my wszyscy stoimy na fundamencie neutralnym, my wszyscy jesteśmy w pełni równoprawni; my wszyscy czujemy się jak członkowie jednego narodu, jak członkowie jednej rodziny, i po raz pierwszy w historii ludzkości my, członkowie najróżniejszych ludów, stoimy jeden obok drugiego nie jak obcy, nie jak konkurenci, ale jak bracia, którzy nie narzucając jeden drugiemu swojego języka rozumieją się wzajemnie, nie podejrzewają się o dzielące ich zło, kochają się wzajemnie i ściskają sobie wzajemnie dłonie nie z hipokryzją, jak obcokrajowiec obcokrajowcu, lecz szczerze, jak człowiek człowiekowi. Miejmy świadomość całej wagi dzisiejszego dnia, ponieważ dziś w gościnnych murach Boulogne-sur-Mer spotkali się nie Francuzi z Anglikami, nie Rosjanie z Polakami, lecz ludzie z ludźmi. Niech będzie błogosławiony dzień, wielkie i chwalebne niech będą jego następstwa!

Spotkaliśmy się dziś, aby pokazać światu poprzez niezbite fakty to, w co świat do tej pory nie chciał wierzyć. Pokażemy światu, że wzajemne zrozumienie ludzi różnych narodów jest w pełni osiągalne, że nie potrzeba przy tym, aby jeden lud kajał się albo wchłaniał inny, że mury pomiędzy narodami nie są wcale czymś absolutnie niezbędnym i wiecznym, że wzajemne zrozumienie stworzeń tego samego rodzaju nie jest jakimś fantazyjnym marzeniem, lecz całkowicie naturalnym zjawiskiem, które w wyniku godnych pożałowania i haniebnych okoliczności było długo przekładane, ale które wcześniej czy później musiało nadejść, które teraz występuje jeszcze bojaźliwie, lecz wystąpiwszy raz nie zatrzyma się już i wkrótce tak potężnie zapanuje na świecie, że nasze wnuki nawet nie będą chciały wierzyć, iż było kiedyś inaczej, że ludzie, władcy świata, nie rozumieli się wzajemnie! Każdy, kto twierdzi, że neutralny sztuczny język jest niemożliwy, niechaj przyjdzie do nas i nawróci się. Każdy, kto twierdzi, że narząd mowy jest u każdego ludu inny, że każdy wymawia język sztuczny inaczej i że użytkownicy takiego języka nie mogą się wzajemnie zrozumieć, niech przybędzie do nas, i jeśli jest człowiekiem uczciwym i nie zamierza świadomie kłamać, przyzna on, że się pomylił. Niech przespaceruje się on w nadchodzących dniach ulicami Boulogne-sur-Mer, niech podpatrzy jak świetnie rozumieją się nawzajem przedstawiciele najróżniejszych narodów, niech spyta napotkanych esperantystów ile czasu lub pieniędzy poświęcili na naukę języka sztucznego, niech porówna to z ogromnym poświęceniem, którego wymaga nauka każdego języka naturalnego, — i jeśli jest on człowiekiem uczciwym, niech idzie w świat i powtarza głośno: „tak, język sztuczny jest w pełni możliwy, a wzajemne zrozumienie ludzi przy pomocy neutralnego języka sztucznego jest nie tylko możliwe, ale wręcz bardzo łatwe”. To prawda, że wielu z nas zna jeszcze nasz język słabo i z trudem się jąka, zamiast mówić płynnie; lecz porównując ich jąkanie się z idealnie płynną mową innych osób, każdy świadomy obserwator z łatwością dostrzeże, iż przyczyna jąkania leży nie w języku, ale jedynie w niedostatecznym wyćwiczeniu wymienionych osób.

Po wielu tysiącleciach wzajemnej głuchoty, niemoty i walk, wreszcie w Boulogne-sur-Mer rozpoczyna się na większą skalę wzajemne zrozumienie i zbratanie należących do różnych ludów członków ludzkości; a raz zacząwszy, nie zatrzyma się już ono, lecz kroczyć będzie naprzód coraz mocniej, aż ostatnie cienie wiecznej ciemności znikną na zawsze. Ogromnie ważne są dzisiejsze dni w Boulogne-sur-Mer, i niech będą one błogosławione!

Na pierwszym kongresie esperantystów należy powiedzieć kilka słów o dotychczasowych bojownikach naszej sprawy. Ale nim przejdę do bojowników esperanckich, czuję się w obowiązku powiedzieć słów kilka o jednym człowieku, który wniósł olbrzymie zasługi dla naszej sprawy i wobec którego niestety esperantyści często odnoszą się niesprawiedliwie dlatego tylko, iż zrobiwszy wiele dla idei języka międzynarodowego w ogóle nie należy on jednak do przyjaciół tej szczególnej formy języka, o którą walczymy. Mówię o czcigodnym panu Jonannie Martinie Schleyerze, autorze volapüku[1]Johann Martin Schleyer (1831-1912) — niemiecki ksiądz katolicki, twórca volapüku – pierwszego języka sztucznego, który zdobył światowe zainteresowanie.. Forma języka, nad którą pracował ten szanowny starzec, okazała się być niepraktyczną; droga, którą wybrał, okazała się niedobrą, a sprawa, za którą walczył, wkrótce upadła, a swoim upadkiem przyniosła duży uszczerbek naszej sprawie w ogóle, a szczególnie tej specjalnej formie idei, za którą walczymy. Powinniśmy być jednak sprawiedliwi, musimy oceniać tego człowieka nie według jego zwycięstwa czy porażki, ale według jego pracy. Z wielkim zapałem pracował on na rzecz idei języka międzynarodowego w ciągu wielu lat; gdy wiele osób występowało jedynie z projektami bez pokrycia, on był jedynym, kto posiadał dostatecznie dużo cierpliwości, aby wypracować pełen język od początku do końca (choć esperanto było wtedy już gotowe, nie było jeszcze opublikowane), i nie jest jego winą, jeśli język okazał się być niepraktycznym. Był on pierwszym, kto niestrudzoną pracą wzbudził zainteresowanie świata ideą neutralnego języka, i nie jest jego winą, jeśli upadła sprawa na długi czas ostudziła zainteresowanie świata jakimkolwiek językiem sztucznym. Zamierzał on uczynić wielkie dobro, a dla jego osiągnięcia pracował dużo i z zapałem, a my powinniśmy go oceniać nie według jego powodzenia, lecz według chęci i pracy. Jeśli idea języka międzynarodowego kiedyś podbije świat — wszystko jedno, czy będzie ona pod postacią esperanta czy jakiegoś innego języka — imię Schleyera zajmie na zawsze najbardziej honorowe miejsce w historii naszej idei, i świat tego imienia nigdy nie zapomni. Mam nadzieję, że wyrażę punkt widzenia wszystkich uczestników naszego kongresu, jeśli powiem: „wyrażamy nasze serdeczne podziękowanie panu Schleyerowi, pierwszemu i najenergiczniejszemu pionierowi idei neutralnego języka międzynarodowego”.

Teraz przejdę do pracujących konkretnie na rzecz esperanta. Nie nadszedł jeszcze czas pisania oficjalnej historii naszej sprawy, i obawiam się, iż mógłbym uczynić publicznie krzywdę tej czy innej osobie oceną porównawczą zasług różnych bojowników. Dlatego nie wymienię ich z osobna, lecz wszystkim razem wyrażę serdeczną wdzięczność za ich pracę w imieniu wszystkich przyjaciół esperanta. Osiemnaście lat minęło od dnia, kiedy esperanto przyszło na świat. Niełatwe było te osiemnaście lat. Obecnie widzę przed sobą ogromną liczbę gorących przyjaciół esperanta, którzy reprezentują sobą prawie wszystkie kraje kuli ziemskiej, prawie wszystkie narody świata, wszystkie stopnie, stany i klasy ludzi. Bardzo bogata jest już nasza literatura, bardzo liczne są nasze gazety, na całym świecie mamy dziś grupy i kluby esperanckie, i żadnemu światłemu człowiekowi na świecie nazwa naszej sprawy nie jest już obcą. Kiedy spoglądam na obecny świetny stan naszej sprawy, wspominam ze wzruszeniem pierwszych pionierów, którzy pracowali dla naszej sprawy w tym smutnym czasie, gdy wszędzie napotykaliśmy jeszcze jedynie kpiny i prześladowania. Wielu z nich nadal żyje i z radością patrzą oni na owoc swojej pracy. Jednak, niestety, wielu spośród naszych pionierów już nie żyje. Osiemnaście lat to długi odcinek czasu. Przez ten długi czas śmierć zabrała nam wielu spośród naszych żarliwych współbojowników. Przytoczyć wszystkie imiona byłoby w tej chwili rzeczą niemożliwą; wymienię jedynie kilku z nich. Najwcześniej opuścił nas Leopold Einstein[2]Leopold Einstein (1834-1890) — niemiecko-żydowski nauczyciel, volapükista, od 1888 propagator esperanta., pierwszy energiczny propagator naszej sprawy; jego śmierć była wielkim ciosem dla naszej sprawy w ogóle, a szczególnie dla jej rozpowszechniania w Niemczech. Następnie śmierć zabrała nam Józefa Waśniewskiego[3]Józef Waśniewski (1859-1897) — polski dziennikarz i pisarz, pionier esperanta w Polsce; autor oryginalnego opowiadania esperanckiego En la brikejo (W cegielni) nagrodzonego na I esperanckim … Continue reading, sympatycznego i przez wszystkich kochanego apostoła naszej sprawy w Polsce. A przed kilkoma laty zmarła ta osoba, której esperanto zawdzięcza wiele, bardzo wiele, i bez której sprawa nasza być może w ogóle by dziś nie istniała: mówię o niezapomnianym W. H. Trompeterze[4]Wilhelm Heinrich Trompeter (1839-1901) — niemiecki mierniczy, mecenas esperanta, sponsor gazety La Esperantisto w latach 1892-1894.. Nigdy nie mówiąc o sobie, nie wymagając żadnego podziękowania, wziął on na swoje barki całą naszą sprawę, kiedy znajdowała się ona w najtrudniejszych okolicznościach; on jeden wspierał ją tak długo, aż liczba esperantystów stała się na tyle duża, aby wspierać sprawę wspólnymi siłami. Jakże byłby on teraz szczęśliwy, gdyby widział dzisiejszy stan naszej sprawy!

Poza wymienionymi trzema osobami jest jeszcze duża, och, ogromna liczba osób, które wiele pracy poświęciły dla naszej sprawy, które nie żyją już na tym świecie i nie mogą zobaczyć owoców swojej pracy. Ciało ich umarło, ale nie umarła nasza pamięć o nich. Proponuję, szanowne panie i panowie, abyśmy uczcili ich pamięć powstaniem. Cieniom wszystkich zmarłych bojowników esperanckich pierwszy kongres esperancki wyraża swój szacunek i oddaje nabożną cześć!

Wkrótce rozpoczną się prace naszego kongresu, poświęconego prawdziwemu zbrataniu ludzkości. W tej podniosłej chwili moje serce wypełnia coś nieokreślonego i tajemniczego, i czuję potrzebę ulżenia sercu jakąś modlitwą, zwrócenia się do jakiejś najwyższej siły i przyzwania jej pomocy i błogosławieństwa. Jednakże jak nie jestem w tym momencie członkiem jakiegoś narodu, lecz prostym człowiekiem, tak samo czuję, że nie należę w tej chwili do żadnej religii któregoś narodu czy stronnictwa, lecz jestem tylko człowiekiem. I w tym momencie stoi przed oczyma mojej duszy tylko ta wysoka Siła moralna, którą czuje w swym sercu każdy człowiek, i do tej nieznanej Siły zwracam się z moją modlitwą:

(Zamenhof wygłasza Modlitwę pod zielonym sztandarem)

Źródło oryginału: L. L. Zamenhof, Johannes Dietterle: Originala Verkaro. Antaŭparoloj — gazetartikoloj — traktaĵoj — paroladoj — leteroj — poemoj. Kolektitaj kaj ordigitaj de d-ro Joh. Dietterle. Ferdinant Hirt & Sohn en Leipzig. Esperanto-Fako 1929.

Tłumaczenie z esperanta: Przemysław Wierzbowski

Przypisy

Przypisy
1 Johann Martin Schleyer (1831-1912) — niemiecki ksiądz katolicki, twórca volapüku – pierwszego języka sztucznego, który zdobył światowe zainteresowanie.
2 Leopold Einstein (1834-1890) — niemiecko-żydowski nauczyciel, volapükista, od 1888 propagator esperanta.
3 Józef Waśniewski (1859-1897) — polski dziennikarz i pisarz, pionier esperanta w Polsce; autor oryginalnego opowiadania esperanckiego En la brikejo (W cegielni) nagrodzonego na I esperanckim konkursie literackim.
4 Wilhelm Heinrich Trompeter (1839-1901) — niemiecki mierniczy, mecenas esperanta, sponsor gazety La Esperantisto w latach 1892-1894.