Przemówienie na drugim Światowym Kongresie Esperantystów

Wygłoszone na otwarciu Kongresu 28 sierpnia 1906 r. w Victoria Hall w Genewie.

Szanowne panie i panowie! — Mam nadzieję, że spełnię życzenie każdego z obecnych, jeżeli w chwili otwarcia naszego drugiego Kongresu wyrażę w imieniu wszystkich was moje serdeczne podziękowanie dzielnemu krajowi szwajcarskiemu za gościnę, którą okazał naszemu Kongresowi, oraz jaśnie panu Prezydentowi Konfederacji Szwajcarskiej, który uprzejmie przyjął dwa miesiące temu naszą delegację. Szczególne pozdrowienia miastu Genewie, które już wielokrotnie chlubnie zapisało swoje imię w historii różnych ważnych spraw międzynarodowych.

Pozwólcie mi także wyrazić w imieniu was wszystkich serdeczne podziękowanie organizatorom bieżącego Kongresu, oddanym esperantystom szwajcarskim, którzy tak ciężko i niestrudzenie pracowali przez miniony rok, założyli w niemal wszystkich miastach kraju szwajcarskiego grupy esperanckie i pilnie czynili wszystko co mogli dla udanego przygotowania naszego Kongresu; Tymczasowemu Centralnemu Komitetowi Organizacyjnemu, który szczególnie w osobie swojego przewodniczącego tak energicznie pracował i tak starannie dbał o wszelkie przygotowania; na koniec — ale na pewno nie mniej istotnie — tym skrytym przyjaciołom, którzy poprzez hojne ufundowanie Biura Centralnego dali trwały fundament wszystkim najważniejszym pracom.

Panie i panowie! Przy okazji otwarcia naszego Kongresu oczekujecie ode mnie jakiejś przemowy; być może czekacie na coś oficjalnego, coś chłodnego, bladego i pozbawionego treści, jak to zwykle jest przy oficjalnych mowach. Takiej mowy dać wam jednak nie mogę. W ogólności nie lubię takich mów, a szczególnie teraz, w roku bieżącym, podobna bezbarwna oficjalna mowa byłaby z mojej strony ciężkim grzechem. Przyjechałem do was z kraju, w którym obecnie wiele milionów ludzi ciężko walczy o wolność, o najbardziej podstawową ludzką wolność, o prawa człowieka. O tym bym wam wszak nie opowiadał; jeśli jednak każdy z was jako osoba prywatna śledzi być może z zainteresowaniem ciężką walkę w dużym, wielomilionowym kraju, to jako esperantystów walka ta nie powinna was dotyczyć, a nasz Kongres nie ma nic wspólnego ze sprawami politycznymi. Natomiast poza walką czysto polityczną we wspomnianym kraju jest dziś dokonywane coś, co nas jako esperantystów nie może nie dotyczyć: widzimy w tym kraju okrutną walkę pomiędzy narodami. Tam nie człowiek z jednego kraju z uwagi na interesy ojczyzny atakuje ludzi z innego kraju — tam naturalni synowie tego samego kraju rzucają się jak dzikie bestie na tak samo naturalnych synów tegoż kraju ze względu na to jedynie, iż są oni innej narodowości. Codziennie gaśnie tam wiele żyć ludzkich w wyniku walki politycznej, ale o wiele więcej żyć gaśnie tam co dzień w wyniku walki pomiędzy narodami. Przerażający jest stan spraw na wielojęzycznym Kaukazie, straszliwa jest sytuacja w zachodniej Rosji. Przeklęta, po tysiąckroć przeklęta niech będzie nienawiść pomiędzy narodami!

Gdy byłem jeszcze dzieckiem, w mieście Białymstoku, z bólem spoglądałem na wzajemne wyobcowanie, które dzieli naturalnych synów jednego kraju i jednego miasta. I marzyłem wówczas, że minie ileś lat, a wszystko zmieni się na dobre. I lata rzeczywiście przeminęły, a zamiast mych pięknych snów ujrzałem wstrząsającą rzeczywistość; na ulicach nieszczęsnego miasta moich narodzin dzicy ludzie z siekierami i żelaznymi prętami rzucali się jak najokrutniejsze zwierzęta na spokojnych mieszkańców, których cała wina polegała na tym tylko, iż rozmawiali w innym języku i wyznawali inną religię, niż te dzikusy. Za to rozbijano czaszki i wyłupywano oczy mężczyznom i kobietom, niedołężnym starcom i bezbronnym dzieciom! Nie chcę opowiadać wam przerażających szczegółów przeokrutnej rzezi białostockiej[1]Zamenhof mówi o pogromie białostockim, który miał miejsce w dn. 14-16 czerwca 1906 r.; jako esperantystom chcę wam jedynie powiedzieć, iż strasznie wysokie i grube są wciąż międzynarodowe mury, przeciwko którym walczymy.

Wiadomo, że nie naród rosyjski jest winien tej zwierzęcej rzezi w Białymstoku i wielu innych miastach; naród rosyjski nie był przecież nigdy okrutny i żądny krwi; wiadomo, że to nie Tatarzy i Ormianie winni są ciągłej rzezi, gdyż oba te narody są spokojne, nie chcą narzucać komuś swojego panowania, a tym jeno, czego pragną, jest to, aby pozwolić im żyć w spokoju. Zupełnie jasnym jest dziś, że winę ponosi to grono plugawych zbójców, którzy rozmaitymi i najbardziej podłymi środkami, masowo rozsiewanymi kłamstwami i kalumniami sztucznie wywołują straszną nienawiść pomiędzy tymi i innymi narodami. Czyż jednak największe kłamstwa i kalumnie mogłyby wydać tak okropne owoce, gdyby narody dobrze znały się nawzajem, gdyby nie stały między nimi wysokie i grube mury, które nie pozwalają im swobodnie komunikować się wzajemnie i widzieć, że członkowie innych narodów są takimi samymi ludźmi, jak członkowie naszego narodu, a ich literatura nie wzywa do jakichś straszliwych zbrodni, lecz zawiera tę samą etykę i te same ideały jak nasza? Kruszcie, kruszcie mury pomiędzy narodami, dajcie im możliwość swobodnie poznawać się i porozumiewać na neutralnym fundamencie, a dopiero wtedy będą mogły zniknąć takie potworności, które dziś oglądamy w wielu miejscach.

Nie jesteśmy tak naiwni, jak sądzą o nas niektórzy: nie wierzymy, iż neutralny fundament uczyni z ludzi aniołów; wiemy doskonale, że źli ludzie także potem pozostaną złymi; pokładamy jednak nadzieję w tym, iż porozumiewanie i poznawanie się na neutralnym fundamencie zlikwiduje przynajmniej tę wielką masę bestialstwa i zbrodni, których źródłem jest nie zła wola, ale po prostu brak wzajemnego poznania i przymusowe narzucanie się.

Dziś, gdy w wielu częściach świata walka między narodami stała się tak okrutną, my, esperantyści, musimy pracować bardziej energicznie niż kiedykolwiek. Aby jednak nasza praca przyniosła owoce, powinniśmy sobie przede wszystkim dobrze wyjaśnić wewnętrzną ideę esperantyzmu. Wszyscy często nieświadomie odnosiliśmy się do tej idei w naszych mowach i pismach, jednakże nigdy nie mówiliśmy o niej konkretnie. Nadszedł czas, abyśmy mówili jaśniej i dokładniej.

Z Deklaracji[2]Deklaracja o istocie esperantyzmu, 1905 jednogłośnie przyjętej na Kongresie Bulońskim wiemy wszyscy, czym jest esperantyzm pod względem praktycznym; z tej Deklaracji dowiadujemy się także, że „esperantystą nazywa się każdą osobę, która zna i używa języka esperanto, bez względu na to do jakich celów go używa”. Przeto esperantystą jest nie ten jedynie, kto marzy o zjednoczeniu ludzkości z pomocą esperanta, esperantystą jest także ta osoba, która używa esperanta wyłącznie dla celów praktycznych, esperantystą jest również ten, kto korzysta z esperanta do zarabiania pieniędzy, esperantystą jest ten, dla kogo esperanto służy jedynie do rozrywki, w końcu esperantystą jest nawet ta osoba, która korzysta z esperanta dla celów najbardziej niegodnych i skierowanych przeciw bliźnim. Ale poza stroną praktyczną, obowiązkową dla wszystkich i wskazaną w Deklaracji, esperantyzm posiada jeszcze inną stronę, nieobowiązkową, ale o wiele ważniejszą, stronę ideową. Tę kwestię różni esperantyści mogą sobie tłumaczyć na rozmaite sposoby i w różnym stopniu. Dlatego dla uniknięcia wszelkiej niezgody esperantyści postanowili każdemu zostawić pełną wolność, przyjąć wewnętrzną ideę esperantyzmu w takiej formie i w stopniu, w którym każdy sobie sam życzy, albo — jeśli chce — nawet w ogóle nie łączyć z esperantyzmem żadnej idei. Aby zdjąć z jednych esperantystów wszelką odpowiedzialność za czyny i ideały innych esperantystów, Deklaracja Bulońska sprecyzowała oficjalną, przez wszystkich bezspornie przyjętą istotę esperantyzmu i dodała następujące słowa: „Każda inna idea lub nadzieja, którą ten czy inny esperantysta wiąże z esperantyzmem, jest jego sprawą czysto prywatną, za którą esperantyzm nie odpowiada”. Mimo to, niestety, słowo „prywatna” kilku przyjaciół-esperantystów zinterpretowało jako „zabroniona”, i w ten sposób zamiast zabezpieczyć wewnętrznej idei możliwość swobodnego rozwoju, chcieli oni tę ideę całkowicie uśmiercić.

Jeżeli my, bojownicy esperanta, z własnej woli daliśmy szerokiemu światu pełne prawo spoglądania na esperanto tylko z jego praktycznej strony i używania go wyłącznie dla naszej korzyści, nie daje to oczywiście nikomu prawa wymagania, byśmy wszyscy widzieli w esperancie jedynie sprawę praktyczną. Ostatnimi czasy niestety wśród esperantystów pojawiły się takie głosy, mówiące: „Esperanto jest tylko językiem; unikajcie nawet w prywatnych sytuacjach łączenia esperantyzmu z jaką ideą, gdyż w przeciwnym wypadku pomyślą, że wszyscy podzielamy tę ideę, i stracimy przychylność różnych osób, które tej idei nie lubią! Och, co za słowa! Ze strachu przed tym, że może nie zadowolimy tych osób, które same chcą używać esperanta wyłącznie dla celów im praktycznych, musimy wszyscy wydrzeć z naszych serc tę część esperantyzmu, która jest dla nas najistotniejszą, najświętszą, tę ideę, która była naczelnym celem sprawy esperanta, która była gwiazdą stale prowadzącą wszystkich walczących dla esperanta! O nie, nie, nigdy! Z żywym protestem porzucamy to żądanie. Jeżeli nas, pierwszych bojowników esperanta zmusi się, byśmy unikali w naszym działaniu wszystkiego co ideowe, z oburzeniem porwiemy i spalimy wszystko, cośmy dla esperanta napisali, zniszczymy z bólem prace i ofiary całego naszego życia, wyrzucimy w dal zieloną gwiazdę przypiętą do naszej piersi i zawołamy z obrzydzeniem: „Z takim esperantem, które ma służyć wyłącznie celom handlu i praktycznego zastosowania, nie chcemy mieć nic wspólnego!”

Nadejdzie kiedyś czas, gdy esperanto, będąc już własnością całej ludzkości, utraci swój charakter ideowy; wtedy stanie się ono jedynie językiem, o który nie będzie się walczyć, a jedynie czerpać z niego korzyści. Jednakże dziś, gdy prawie wszyscy esperantyści są nie zyskującymi, a wojującymi, mamy wszyscy pełną świadomość, iż praca dla esperanta skłania nas nie do myślenia o praktycznej przydatności, ale do myśli o świętej, wielkiej i ważnej idei, którą język międzynarodowy w sobie zawiera. Idea ta — wszyscy doskonale ją odczuwacie — to braterstwo i sprawiedliwość pomiędzy wszystkimi ludami. Idea ta towarzyszyła esperantu od chwili jego narodzin aż po dzień dzisiejszy. Nakłaniała ona autora esperanta, kiedy był jeszcze małym dzieckiem; gdy dwadzieścia osiem lat temu kółko młodych, należących do różnych narodów gimnazjalistów świętowało pierwsze oznaki życia przyszłego esperanta, śpiewali oni piosenkę po każdej zwrotce kończoną słowami „nienawiści narodów, upadnij, upadnij, już czas”. Nasz hymn mówi o „nowym uczuciu, które weszło w świat”; wszelkie dzieła, słowa i czyny inicjatora oraz pierwszych esperantystów zawsze czysto tchną tą samą ideą. Nigdy naszej idei nie skrywaliśmy, nigdy nie mogło się pojawić co do niej najmniejsze zwątpienie, ponieważ każdy mówił o niej i z oddaniem oraz bez zysku pracował z nami. Czemuż zatem dołączyły do nas osoby, które widzą w esperancie „jedynie język”? Jakże nie bali się oni, że świat obwini ich za wielką zbrodnię, to jest chęć pomocy w stopniowym zjednoczeniu ludzkości? Czyż nie widzą oni, że ich słowa są przeciwstawne ich własnym uczuciom, i że nieświadomie marzą oni o tym samym, o czym marzymy my, aczkolwiek wskutek nieodpowiedniego lęku przed nierozważnymi napastnikami starają się temu zaprzeczać?

Jeżeli całą, lepszą część życia dobrowolnie spędziłem na wielkich cierpieniach i ofiarach i nie pozostawiłem sobie jakiegokolwiek prawa do autorstwa — czy uczyniłem to dla jakiej korzyści praktycznej? Jeżeli pierwsi esperantyści wystawiali się nie tylko na stałe kpiny, ale wręcz na wielkie ofiary, i na przykład pewna uboga nauczycielka długi czas cierpiała głód po to tylko, by zaoszczędzić nieco pieniędzy na propagandę esperancką — czy wszyscy oni dokonali tego dla jakiejś praktycznej korzyści? Kiedy osoby często przykute do łoża śmierci pisały do mnie, że esperanto jest ostatnią pociechą ich dogasającego życia, czy myśleli wtedy o korzyści praktycznej? O nie, nie, nie! Wszyscy oni pamiętali tylko o wewnętrznej idei zawartej w esperantyzmie; wszyscy miłowali esperanto nie dlatego, że zbliża ono wzajemnie ciała ludzi, nawet nie dlatego, że zbliża ich umysły, ale dlatego tylko, iż zbliża ono ich serca.

Pamiętacie, jak pełni byliśmy zapału w Boulogne-sur-Mer. Wszystkie osoby, które uczestniczyły w tamtym kongresie, zachowały o nim na całe życie pamięć najmilszą i przepełnioną zachwytem, wszyscy nazywają go „niezapomnianym kongresem”. Co więc tak wprawiło w entuzjazm uczestników kongresu? Czy uciecha sama w sobie? Nie, każdy może wszak znaleźć na każdym kroku rozrywkę o wiele większą, słuchać spektakli i piosenek o wiele lepszych i wykonywanych nie przez niewprawnych amatorów, a przez najdoskonalszych specjalistów! Czy porwał nas wielki talent mówców? Nie; takich w Boulogne nie mieliśmy. A może to, że rozumieliśmy się wzajemnie? Ależ na każdym kongresie ludzi jednej narodowości rozumiemy się wszak nie gorzej, a mimo to nic nas nie zapala entuzjazmem. Nie, wszyscy czuliście doskonale, iż zapalają nas nie zabawy same w sobie, nie wzajemne zrozumienie samo przez się, nie praktyczna korzyść, którą esperanto pokazało, lecz wewnętrzna idea esperantyzmu, którą wszyscy odczuwaliśmy w naszym sercu. Czuliśmy, że rozpoczyna się upadek murów między ludami, odczuwaliśmy ducha braterstwa wszystkich ludzi. Mieliśmy pełną świadomość, że do ostatecznego zniknięcia murów jest jeszcze bardzo, bardzo daleko; atoli czuliśmy, że jesteśmy świadkami pierwszego mocnego ciosu przeciwko tym murom; czuliśmy, że przed naszymi oczami frunie jakiś duch lepszej przyszłości, duch jeszcze bardzo mglisty, który od tej pory stale będzie się ucieleśniał i umacniał.

Tak, moi drodzy koledzy! Dla obojętnego świata esperanto może być jedynie sprawą praktycznego użytku. Każdy, kto używa esperanta lub na jego rzecz pracuje, jest esperantystą, i każdy esperantysta ma pełne prawo widzieć w esperancie wyłącznie język, zimne międzynarodowe narzędzie porozumienia, podobne do morskiego kodu sygnałowego, choć od niego doskonalsze. Tacy esperantyści prawdopodobnie nie przybędą na nasze kongresy albo przybędą na nie jedynie w celach badawczych lub praktycznych, albo też dla chłodnej dyskusji na tematy czysto językowe, czysto akademickie, i nie podzielą naszej radości i entuzjazmu, które może wydadzą się im naiwne i dziecinne. Natomiast ci esperantyści, którzy do naszej sprawy przynależą nie swoją głową, ale sercem, zawsze będą odczuwać i cenić w esperancie przede wszystkim wewnętrzną ideę; nie zlękną się, iż świat z kpiną nazwie ich utopistami, a szowiniści narodowi wręcz zaatakują ich ideały niczym zbrodnię; będą oni dumni z nazwania ich utopistami. Każdy nasz nowy kongres wzmocni w nich miłość do wewnętrznej idei esperantyzmu, a nasze coroczne kongresy stopniowo staną się nieprzerwanym świętem ludzkości i ludzkiego braterstwa.

Źródło oryginału: L. L. Zamenhof, Johannes Dietterle: Originala Verkaro. Antaŭparoloj — gazetartikoloj — traktaĵoj — paroladoj — leteroj — poemoj. Kolektitaj kaj ordigitaj de d-ro Joh. Dietterle. Ferdinant Hirt & Sohn en Leipzig. Esperanto-Fako 1929.

Tłumaczenie z esperanta: Przemysław Wierzbowski

Przypisy

Przypisy
1 Zamenhof mówi o pogromie białostockim, który miał miejsce w dn. 14-16 czerwca 1906 r.
2 Deklaracja o istocie esperantyzmu, 1905