Wyniki Konkursu Literackiego 2019

Komisja powołana do oceny prac, które napłynęły w ramach konkursu literackiego Esperanto łączy ludzi – 9. edycja pt. „Jestem obywatelem świata”, w której skład weszli:

  • Eligiusz Buczyński – przewodniczący, reprezentujący Książnicę Podlaską im. Łukasza Górnickiego
  • Andrzej Kondraciuk – członek komisji, reprezentujący Białostockie Towarzystwo Esperantystów

dokonała oceny prac przedstawionych we wskazanym w regulaminie terminie, tj. prace

  • Jolanty Chrustowicz pt. Jestem Obywatelem świata (Gdyby Lennon spotkał Zamenhofa…)
  • Jindřiški Drahotovej pt. Jestem obywatelem świata
  • Cecylii Hlebowicz pt. Anna w Afryce
  • Blanki Hužerovej pt. Być Obywatelem świata
  • Elżbiety Karczewskiej pt. Halo, halo, słuchacie audycji radia…
  • Kamila Krawczyka pt. Mi estas civitano de la mondo
  • Jean-Marca Leclercqa pt. Jesteśmy prawdziwymi obywatelami świata
  • Wiktora Łagutina pt. Białostocka fantazja
  • Elwiry Malichiny pt. Książę Srebrny
  • Stanisława Polanowskiego pt. Legenda o „Ciemnej” Kaplicy
  • Raity Pyhälä pt. Długa droga do światowego obywatelstwa
  • Joanny Sokalskiej pt. Lekarze bez granic
  • Elżbiety Toepler pt. Jestem obywatelem świata
  • Isabelle Vigné pt. Jestem obywatelką świata
  • Pawła Zadury pt. Ratujmy planetę

Komisja przyznała:

  • pierwszą nagrodę Joannie Sokalskiej za pracę pt. Lekarze bez granic
  • drugą nagrodę Cecylii Hlebowicz za pracę pt. Anna w Afryce
  • trzecią nagrodę Wiktorowi Łagutinowi za pracę pt. Białostocka fantazja
  • wyróżnienia: Jolancie Chrustowicz. Jindřišce Drahotovej, Elżbiecie Karczewskiej, Jean-Marcowi Leclercqowi, Raicie Pyhälä, Elżbiecie Toepler i Pawłowi Zadurze

Poniżej prezentujemy zwycięską pracę. Organizatorzy serdecznie dziękują wszystkim uczestnikom i życzą dalszych sukcesów literackich. Nagrody dla zwycięzców (czytniki e-booków), dyplomy oraz Zeszyty Literackie zawierające wszystkie prace konkursowe uczestnikom nieobecnym na XX Białostockich Dniach Zamenhofa zostaną rozesłane pocztą.

 

Joanna Sokalska

Lekarze bez granic

Zauważyłam, że w czasie długiej podróży ludzie często opowiadają nieznajomym historię swojego życia. Mówią o swoich przemyśleniach, nadziejach, krzywdach, straconych złudzeniach…

W przedziale pociągu jadącego do… nie było tłoczno. Oprócz mnie siedziała jeszcze kobieta i dwoje nastolatków. Jak się okazało – była to matka dziewczyny.

Darek to mój narzeczony – oznajmiła czarnulka z rozbrajającym uśmiechem.

Dzieci są uczniami drugiej klasy liceum. W dzisiejszych czasach dorastanie przebiega szybciej – z zakłopotaniem szepnęła młoda matka.

Starając się o miłą atmosferę podtrzymałam rozmowę kierując pytanie do dzieci:

A więc, co dalej? Po maturze?

Będę studiowała kosmonautykę – oświadczyła radośnie dziewczyna.

A ja medycynę wojskową – dodał uśmiechając się do niej chłopak.

Czy medycyna wojskowa różni się czymś od klasycznej? – zapytałam skonsternowana brakiem własnej wiedzy.

No, można leczyć żołnierzy na wojnie – z miłym uśmiechem informował chłopak.

A więc wojna w kosmosie Was połączy – zażartowałam, ale moi rozmówcy byli poważni.

Są młodzi, jeszcze wiele razy zmienią zdanie – znów szepnęła zakłopotana matka.

Zabrakło mi odwagi aby kontynuować temat. Matka spuściła głowę, młodzi wpatrywali się w siebie z zachwytem, a ja…

Serce zabiło mi tak mocno, że zagłuszało nawet stukot kół pociągu. Zamknęłam oczy udając drzemkę.

Znów miałam 20 lat i byłam studentką prawa. Miłość mojego życia – Kamil – studiował na ostatnim roku medycyny. Chciał być chirurgiem. Najlepszym z najlepszych. Działał we wszystkich możliwych kołach naukowych uczelni, a mnie to imponowało. Co roku zaliczał wszystkie dostępne praktyki w szpitalach za granicą i motywował do nauki mnie.

Po ostatnim egzaminie nie zabiegał o możliwość specjalizacji. Oświadczył mi, że zgłosił się do pracy w organizacji „Lekarze bez granic” i zaakceptowano jego kandydaturę do najbliższego wyjazdu do Afryki. Zaliczono mu wszystkie praktyki i pracę w szpitalu w Kabulu w czasie rocznej przerwy w studiach jako niezbędne doświadczenie zawodowe. Coś tam słyszałam o ludziach działających w ten sposób, ale dlaczego on? Z nerwowym uniesieniem tłumaczył mi, że statystycznie każdego dnia ok. 22 tys. osób z personelu medycznego, ale i innych, pracuje w różnych miejscach na świecie pomagając potrzebującym. Robią to na ogół w trudnych warunkach, często niebezpiecznych, wymagających hartu ducha od pomagających.

Wyobraź sobie, że istnieje międzynarodowa organizacja pozarządowa utworzona w 1971 roku przez grupę francuskich dziennikarzy i lekarzy – mówił z zapałem. Siedzibą organizacji jest Genewa. Utworzyła ją grupka zapaleńców wierzących, że wszyscy ludzie mają prawo do opieki medycznej, i że to prawo jest ważniejsze niż granice państwowe. Dla mnie to obywatele świata. Lekarze i pielęgniarki ryzykują życie, by pomagać ludziom w strefach walk, które przedstawiciele innych organizacji, takich jak np. Międzynarodowy Czerwony Krzyż, opuścili z obawy o własne bezpieczeństwo.

Milczałam porażona strachem. Wyjedzie i mnie zostawi! Wyjedzie i zginie! Chciałam go przekonać, aby mnie wziął ze sobą, ale on kazał mi się uczyć, abym była naprawdę przydatna, kiedy nadejdzie ta chwila.

Mówił, że Lekarze bez Granic działają w ponad 80 krajach świata prowadząc ponad 360 projektów. Każdy z nich wymaga koordynacji działań, zarządzania, finansowania, poszukiwania i szkolenia kadr. Twierdził, że przydam się już w trakcie studiów jako wolontariusz w jednej z 23 niezależnych organizacji zarządzających akcjami humanitarnymi. Obiecał mnie skontaktować z jedną z nich. Pocieszał, że Lekarze bez Granic działają także w Europie. Starają się być wszędzie tam, gdzie panuje kryzys – nie tylko na wojnie, ale też w dzielnicach biedy.

Dotrzymał słowa. Na pożegnanie otrzymałam śliczną plakietkę „Médecins Sans Frontières”, kontakt telefoniczny do organizacji i obietnicę, że po wyjeździe będzie się ze mną kontaktował na Skype z każdego miejsca, gdzie to będzie możliwe. Wyjechał, a ja snułam marzenia o naszym przyszłym spotkaniu. Był jeszcze blisko na 6-dniowym kursie przygotowawczym w Berlinie. Dzwonił co wieczór, a w jego głosie słyszałam euforię. Znając go wiedziałam, że gdziekolwiek pojedzie – łatwo się nie podda. Czytałam w sieci o pracy lekarzy i wyobrażałam sobie wszystko, co najgorsze: działania wojenne, malaria, pasożyty, wielkie upały… On o tym nie myślał. Uznał, że odbyte szczepienia i wola walki załatwią wszystko. Wydawało mi się, że człowiek najwięcej może nauczyć się w sytuacjach ekstremalnych, że wtedy jest się najbliżej prawdziwego życia i znając Kamila wiedziałam, że pójdzie wszędzie na całość.

Boże, uratuj go dla mnie – mamrotałam kiwając się nad książkami. O długości misji decydują sami lekarze. Może mu się nie spodoba i wróci – marzyłam starając się zapamiętać zasady prawa karnego.

Zaliczałam dobrze egzaminy – zawsze byłam kujonem starającym się z dobrym skutkiem być najlepszym studentem.

Minęło już 25 miesięcy od wyjazdu Kamila, a ja nadal co wieczór czekałam na jego telefon. Był w Jemenie. Oszczędnie dobierając słowa mówił, że panuje tam chaos, a kraj opanował kryzys humanitarny na ogromną skalę. Epidemie chorób i nasilenie walk zaostrzyły i tak już tragiczną sytuację. Lekarze bez Granic działają po obu stronach frontu. To tacy wielbiciele idei Zamenhofa – zażartował kiedyś. Starają się również pomagać osobom pozbawionym jakiejkolwiek opieki medycznej. Są to uchodźcy, przesiedleńcy, bezdomni, narkomani i nosiciele wirusa HIV. Blokady portów i lotnisk spowodowały odcięcie kraju od transportów żywności i leków. Ciągle rozprzestrzenia się epidemia cholery i błonicy, bo brakuje szpitali, lekarzy i lekarstw. Z niedożywienia co 10 min. umiera jakieś dziecko.

Kamil wrócił do Polski po 3 latach. Właśnie zdałam egzaminy końcowe i jego przyjazd uszczęśliwił mnie. Traktowałam jego przybycie jak nagrodę za wiarę w niego i w jego powrót. Był wychudzony, drżały mu ręce…

Zamieszkaliśmy razem, ale dla mnie nie była to dobra decyzja. Co noc słyszałam jego krzyki przez sen i tuliłam w ramionach przerażonego do najwyższych granic człowieka. Rano był posępny, nie potrafił znaleźć się w towarzystwie, gdzieś znikał na długie godziny. Ja rozpoczęłam aplikację w sądzie i nie mogłam mu poświęcić zbyt wiele czasu.

Któregoś dnia, po powrocie, zastałam na stole kartkę: – Wybacz, nie potrafię żyć tu i teraz wiedząc, co dzieje się tam. Zgłosił się na kolejny wyjazd.

Tym razem pojechał do Konga. Zadzwonił po 5 miesiącach i powiedział:

Nigdy nie będę normalny. Leczę się z koszmarów powracających w snach. Już jest lepiej. Teraz zajmuję się głodującymi dziećmi. Czy wiesz, że w Polsce pojedyncza dawka szczepionki przeciw pneumokokom kosztuje ponad 250 zł, a do uzyskania odporności potrzebne są 3 lub 4 jej dawki? Otrzymujemy ją w ramach darów od producentów, ale ciągle jest jej zbyt mało. Tu brakuje wszystkiego. Patrzę na otaczająca mnie nędzę i błogosławię wynalazcę Ready to Use Therapeutic Food (RUTF). To żywność w postaci masła orzechowego podawanego w formie pasty. Można go dawać ogromnej liczbie ludności w tym samym czasie. Nie trzeba jej mieszać z wodą, co zmniejsza ryzyko zakażenia bakteriami znajdującymi się w wodzie. Oprócz masła orzechowego w skład wchodzi suszone chude mleko oraz witaminy i minerały. Czy wyobrażasz sobie, że to jedyna żywność jaką karmimy od długiego czasu wszystkie przychodzące do nas dzieci? Czasem miewam uczucie, że ta sytuacja mnie przerasta, szczególnie kiedy dziecko lekkie jak piórko umiera na moich rękach. Przestałem myśleć o przyszłości. Pozwól mi tylko czasem do siebie zadzwonić…

Później była Syria, Afganistan, Sierra Leone, Timor, Uganda. Liczba sierot w Ugandzie jest jedną z najwyższych na świecie. To w tym kraju aż 2,4 miliona dzieci nie ma rodziców. AIDS, lata konfliktów zbrojnych i skrajne ubóstwo zabrało im rodziny. Nieśli realną pomoc, ale także i nadzieję na lepsze jutro. Śledziłam ich w mediach społecznościowych, bo w prasie było mało informacji. Ostatnio słychać było o zakończeniu misji w Syrii, gdzie konwój lekarzy został zaatakowany. Zadzwonił wieczorem. To nie jego atakowano…

Mówi się o przypadkach, w których lekarze niosący pomoc zarażają się od swoich pacjentów i umierają. Boże, uratuj go dla nas – prosiłam zalana łzami.

Pracuję w Sądzie Rejonowym w… daleko od moich krewnych. Nie zaakceptowali mojego związku z Kamilem i jego efektów. Jestem cenionym sędzią, od lat prezesem małej organizacji pozarządowej, której ideą fixe jest niesienie pomocy osobom z różnego powodu wykluczonym ze środowiska.

Kacperek jest moim najlepszym przyjacielem. Kiedyś, w trakcie ostrej grypy, powiedział: Dlaczego tata leczy inne dzieci, a nie może wyleczyć mnie?

Synku, Twój tata jest w Kamerunie, bardzo daleko stąd. Może w tej chwili trzyma na kolanach jakiegoś małego, chorego Jasia i opowiada mu o Tobie…

Nie była to prawda, bo nigdy nie opowiedziałam Kamilowi o pojawieniu się w naszym, a raczej w moim życiu, Kacperka.

 

                      

Dodaj komentarz