2 listopada 2018 r. komisja powołana do oceny prac, które napłynęły w ramach konkursu literackiego Esperanto łączy ludzi – 8. edycja pt. „Warto uczyć się esperanta, ponieważ…”, w której skład weszli:
- Eligiusz Buczyński – przewodniczący, reprezentujący Książnicę Podlaską im. Łukasza Górnickiego
- Iwona Kondraciuk – członek komisji, reprezentujący Białostockie Towarzystwo Esperantystów
dokonała oceny 22 prac przedstawionych we wskazanym w regulaminie terminie, tj. prace
- Lecha Baczyńskiego, Polska, pt. Patterson
- Évy Baloghne Fodor, Węgry, pt. Am-lingvo
- Heleny Biskup, Polska, pt. Alimondulino
- Roberta Coopera, Wielka Brytania, pt. Valoras lerni Esperanto ĉar…….ĝi estas amuza, ekscita kaj malsama
- Dirce Sales, Brazylia, pt. La trajno
- Jindřiški Drahotovej, Czeczy, pt. Jes, valoras lerni Esperanton
- Eweliny Grochowskiej, Polska, pt. Warto uczyć się języka esperanto, ponieważ lekarstwo na pamięć jest tylko jedno
- Joanny Józefowicz, Polska, pt. Bonan matenon
- Elżbiety Karczewskiej, Polska, pt. Okazis en la urbo Kruja…
- Mirosława Kisielewskiego, Polska, pt. List Gabriela
- Lidii Kobylińskiej, Polska, pt. Moresnet – pierwsze państwo esperantystów
- Walerija Malinina, Rosja, pt. Leteramiko de Honduraso
- Stanisława Polanowskiego, Polska, pt. Valoras lerni Esperanton, ĉar…
- Johanna Andreasa Pachtera, Niemcy, pt. De Cambodunum al Danubo
- Wacława Rekowskiego, Polska, pt. Plenaĝuloj
- Honoré Sebuhoro, Kongo, pt. Afliktaĵo kaj Ĉi tiu mondo….
- Joanny Sokalskiej, Polska, pt. Ach, Lizbona
- Krzysztofa Śliwińskiego, Polska, pt. Vikipedia Esperanto-Kalendaro
- Andrzeja Tichomirowa, Białoruś, pt. Zamenhof w Grodnie
- Adama Wilkusa, Polska, pt. Impresoj el Julia-Alpoj en Slovenio
- Pawła Zadury, Polska, pt. Klub pod zieloną gwiazdą
Komisja przyznała:
- pierwszą nagrodę Évie Baloghne Fodor z Węgier za pracę pt. Am-Lingvo,
- drugą nagrodę Johannowi Andreasowi Pachterowi z Niemiec za pracę pt. De Cambodunum al Danubo,
- trzecią nagrodę Andrzejowi Tichomirowowi z Białorusi za pracę pt. Zamenhof w Grodnie.
Poniżej prezentujemy zwycięską pracę. Organizatorzy serdecznie dziękują wszystkim uczestnikom i życzą dalszych sukcesów literackich. Nagrody dla zwycięzców (czytniki e-booków), dyplomy oraz Zeszyty Literackie zawierające wszystkie prace konkursowe uczestnikom nieobecnym na XIX Białostockich Dniach Zamenhofa zostaną rozesłane pocztą.
Zeszyty Literackie do ściągnięcia tutaj (format pdf)
Éva Baloghne Fodor
Język miłości
Szczęśliwe dni! Jestem na wakacjach z moją wnuczką!
Jesteśmy razem, tylko my: najstarsza i najmłodsza kobieta z całej rodziny.
Zostawiłyśmy wszystko w domu: codzienne obowiązki – jej szkołę, moją pracę oraz moje obowiązki pani domu, innych członków rodziny i pojechałyśmy do jednego z moich najbardziej ulubionych miasteczek, które odwiedziłam już nieraz. Mimo że jest ono za granicą, nie musimy podróżować przez długi czas dzięki nowoczesnym, ultraszybkim pociągom.
Po raz pierwszy jeszcze w mojej młodości, później gdy się nieco postarzałam, następnie kiedy zaczęłam odczuwać nostalgię – od czasu do czasu, gdy miałam trochę czasu i pieniędzy na taki wyjazd, rozkoszowałam się i podziwiałam piękniejące, odrestaurowane części miasteczka.
Widząc główny plac miasteczka – po środku z pomnikiem słynnego obywatela miasta, a następnie bohatera narodowego na koniu – zawsze wzrusza mnie ta barwna, rodzinna atmosfera, którą po raz pierwszy tam poczułam.
Jak wtedy, także teraz jest to popularne miejsce spotkań lokalnej młodzieży. Siedząc na schodach wokół pomnika rozmawiają, śmieją się, zalecają się. Tak samo, jak wówczas…
Byłyśmy młode i piękne. Tak, dzięki mojemu rozumowi, już wiem, że naprawdę piękne, chociaż wtedy dochodziłam do przekonania, że koniecznie powinnam nieco zmienić się, aby być ślicznotką – schudnąć kilka kilogramów, urosnąć kilka centymetrów, mając większe / mniejsze części ciała, o których tylko dziewczęta myślą, że mają największe znaczenie.
Dzisiaj, po kilkudziesięciu latach, już wiem, że Mały Książę ma całkowitą rację (to jest Saint-Exupéry): naprawdę atrakcyjne i piękne są rzeczy niewidoczne dla oczu – dobrze widzi się tylko sercem.
Zatem byłyśmy pełne energii, nieco naiwne, ale przede wszystkim: bardzo, bardzo kochliwe. Być może nasze myśli rodząc się były słowami w naszych ojczystych językach, ale głośno je wypowiadając już brzmiały w esperanto, w tym języku, który w tym czasie stał się coraz bardziej popularny wśród młodych ludzi. On naprawdę funkcjonował jako pomost, którym przechodząc mogliśmy porozumiewać się bez problemów; nawet z mieszkańcami tych krajów mówiącymi językami, których nauka w naszej ojczyźnie jeszcze oznaczała poważne trudności.
Nawiązaliśmy znajomość na międzynarodowym esperanckim spotkaniu zorganizowanym w moim mieście.
Uczestnicząc w różnych punktach programu, „przypadkowo” zawsze siedzieliśmy lub staliśmy obok siebie. Po 1-2 dniach już rozmawialiśmy o wielu rzeczach: o naszym życiu, studiach, zainteresowaniach. Uczyliśmy jeden drugiego różnych wyrażeń ze swoich języków ojczystych, śmiejąc się bardzo z naszych uroczo nieporadnych akcentów.
Podczas Wielkiego Balu – naturalnie – tańczyliśmy jedynie w parze, a między tańcami niestrudzenie szukaliśmy miejsc mniej oświetlonych do pocałunków.
Po balu, kiedy już wszyscy udali się na nocleg, On wciąż towarzyszył mi aż do naszego mieszkania, a „Do zobaczenia!” mogło zabrzmieć dopiero po długim pożegnaniu.
Dopiero następnego ranka dowiedziałam się, że On spóźnił się na ostatni tramwaj do swojego miejsca noclegu i musiał przejść pieszo nocą akurat najdłuższy most w moim mieście.
„Podczas mojego marszu mogłem tylko myśleć o tym, że prawdopodobnie jest to najdłuższy most na całym świecie!” – wyznał On następnego dnia z uśmiechem.
Po jego powrocie do domu rozpoczęła się niekończąca się korespondencja – oczywiście za pośrednictwem poczty, ponieważ internet wówczas jeszcze nie istniał.
Następnie odbyły się wzajemne wizyty, z przedstawieniem się rodzicom obu stron, z planowaniem naszej wspólnej przyszłości po ślubie.
Gdzie i jak? To był zawsze codzienny temat. W którym kraju, w której pracy, w którym domu? Dla kogo z nas mogłaby być łatwiejsza, bardziej znośna całkowita zmiana?
Rozwiązanie – jak zwykle – przyniosło samo życie.
Listy przychodziły coraz rzadziej, słowa były chłodniejsze i natychmiast zrozumiałam sytuację: pojawił się ktoś – inna dziewczyna.
Podczas naszego ostatniego spotkania On już potwierdził to – z pewną nieśmiałością, przepraszając, ale widocznie szczęśliwy.
Co mogłam zrobić? Bolało jeszcze przez długie lata, ale coraz słabiej i słabiej…
Moje życie potoczyło się tak, że zaczęłam zajmować się nauczaniem. Uczyłam przez długie lata, prawie dwie dekady esperanto. Język, który wcześniej oznaczał dla mnie miłość, stał się Miłością dla mnie samej.
Ciągle starałam się szukać przeróżnych metod nauczania i wykorzystywać je, aby pomóc skutecznie uczniom (zwłaszcza dorosłym), jak najłatwiej uczyć się i używać ten przepiękny język.
W międzyczasie znalazłam również partnera, z którym żyję już od ponad 30 lat, wykształciwszy 3 dzieci, a teraz już mam 2 wnucząt.
Zatem teraz jesteśmy tutaj razem z moją wnuczką. Rozkoszujemy się przepiękną, słoneczną pogodą, odbywamy długie spacery po uroczo wąskich uliczkach miasta, spoglądając na bajeczne, kolorowe domy, malowniczy krajobraz.
Próbuję z nią te narodowe potrawy, które znam dzięki mojemu byłemu ukochanemu, i które, widocznie właśnie z tego powodu, ogromnie mi się podobają.
W międzyczasie rozmawiamy – omawiając szczegółowo najważniejsze rzeczy w życiu, jak tylko kobiety potrafią mówić.
Trzeciego wieczora podczas naszego tutejszego pobytu zdarzył się cud. Cud, na który – w głębi mojego serca – już od dawna miałam nadzieję: w połowie obawiając się, a w połowie radując się, lecz ostatecznie, oczekując: s p o t k a n i a. Oczekując nie tylko Jego, ale również mojej młodości, moich przeszłych emocji.
Od czasu do czasu marzyłam o tych chwilach: co będę czuła, co powiem, co On powie?
Tak, w końcu to się stało – podczas naszego zwyczajowego wieczornego spaceru, po smacznej, sycącej kolacji.
On – tak samo, jak w moich marzeniach – podchodzi do nas, i poznając mnie (więc może nie tak bardzo zmieniłam się), zatrzymuje się.
Uśmiecha się uroczo, wesoło – och, jaki młodzieńczy, jaki elegancki. Dobrze widać, że On chce mnie powitać jakoś…
Tak, On mówi coś – w pierwszej chwili wierzę, że nie rozumiem z powodu podekscytowania, ale później już słyszę, że On mówi w obcym, w swoim ojczystym języku.
Odpowiadam nawet, bełkotliwie wypowiadając kilka słów, oczywiście w esperanto…
On się tylko uśmiecha – przepraszająco, wstydliwie, a jego oczy mówią mi: „Nie rozumiem…”.
Nagle uświadamiam sobie: On zapomniał nasz wspólny język. Szybko i łatwo można zapomnieć język, którego nie używa się przez wiele dziesięcioleci – widocznie od tego czasu On nie mówił po esperancku, zupełnie nie zajmował się tym.
Przede mną stoi nieznajomy – obcokrajowiec ze swoim językiem obcym i życiem. Mam silne odczucie, że dzieli nas bariera wynikająca z braku naszego dawnego wspólnego języka.
Dwoje, teraz już, nieznajomych, bez wspólnej przeszłości, bez wspólnych myśli i słów.
„Mówią tym samym językiem” – mówi się w moim języku ojczystym, mając na myśli idealną zgodę. Teraz my – dosłownie – nie mówimy tym samym językiem.
Po kilku wzruszających chwilach całkowitej ciszy – podczas których żaden zewnętrzny głos, żaden hałas nie jest w stanie dotrzeć – czując delikatne dotknięcie na moim ramieniu, słyszę niecierpliwy głos mojej wnuczki: „Chodźmy, babciu!”
Tak samo, jak się przywitać – również pożegnać się nie można.
Zaczynamy iść powoli, nic nie mówiąc, nie patrząc wstecz.
W moim sercu walczą sprzeczne emocje, jednocześnie tańczy wokół mnie łagodny, południowy wiaterek.
Czuję, nawet, wiem na pewno: o tym spotkaniu nie będę rozmawiać nigdy, z nikim.
Z esperanta tłumaczył Andrzej Zejdler